Rzecz będzie o hyraxach, horkruksach
i innych tam haluksach. Przeczytałam myśl dnia i zgodnie z nią zamiast być złą
za to, czego nie mam, powinnam być wdzięczna za to, co mam. A że ja tak zawsze
na opak, na wspak – to dzisiaj będę sobie właśnie wdzięczna za to, czego już
nie mam. Bo nie mam dziś zmartwień i pozbyłam się wreszcie mojego hyraxa,
zwanego przeze mnie haluksem lub horkruksem. O co chodzi?
Wyobraźcie sobie taką sytuację, że
któregoś pięknego wiosennego dnia ktoś zakłada Wam na podniebienie konstrukcję
z wygiętych drutów! Język wkręca się w sprężynki, początku nie można prawie
wcale mówić, później z trudnościami wymawia się słowo Rower. Takie małe niewidoczne dla innych ludzi małe narzędzie
tortur rozszerzające szczękę. Nie, to wcale nie jest scenariusz horroru, ale
samo życie. Moje życie. Bo to zwykły aparat typu hyrax, a że ciągle zapominałam
tej nazwy informowałam wszystkich, że mam w buzi haluksa. Nie dziwi nic. I
nastał ten kolejny po roku prawie, prawie też wiosenny dzień, kiedy nareszcie
pozbyłam się mojego haluksa i czuję się wspaniale! Rrrrrrrrrrrrr! Rower!
Rewolwer! Karmazynowa Karramba! Jest pięknie i cudownie! Nareszcie mogę
normalnie mówić i jeść! Specjalne podziękowania przesyłam mojej orto i wszystkim,
wspierającym mnie w tym trudnym czasie.
Tak
więc jestem wdzięczna za to, że mogłam się pozbyć mojego haluksa – horkruksa. I dobrze jest czekać z niecierpliwością na taki
dzień, kiedy możemy się wreszcie czegoś pozbyć. Bo niby po co nam to, czego już
nie potrzebujemy? Czasem trzeba coś zgubić, pozostawić, oddać. Ale co zrobić,
kiedy trudno jest nam to Coś zgubić
albo porzucić?
Zaledwie
kilka dni temu podczas spotkania z moim przyjacielem, usłyszałam, że musimy
tracić, zostawiać, porzucać, a może nawet czasem coś zniszczyć, bo tylko wtedy
otwieramy się na nowe. I ja tak zostawiam to, co obumarłe, co mi nie służy, idę
dalej...
-
Wiesz, od początku tego roku czuję się
jak cebula. Zrzucam z siebie kolejne warstwy – wyznaję.
-
Chcesz się przekomarzać? Ja się tak czuję
od sześciu lat!
Może czeka mnie długi proces a może
włożę buty siedmiomilowe. Może nadal będę seplenić, choć po moim hyraxie – haluksie
- horkruksie ani śladu i śnić sny kogoś, kogo dawno już przy mnie nie ma. Przyzwyczajenie
też ma swoją moc. Ale nawet i to przyzwyczajenie zostawię, porzucę i… pójdę
dalej. Bo też mam moc! Bez haluksów i cudzych snów, hej!