Blaise Pascal w swojej grze założył
takie możliwości: jeśli Bóg istnieje, a w niego nie wierzymy – tracimy
wszystko, czyli w jego rozumowaniu życie wieczne, jeśli wierzymy – wygraliśmy wszystko. Jeśli Bóg nie istnieje, a w Niego wierzymy - nie
straciliśmy nic. Pascal nie przewidział jednak wszystkich możliwości. Bo Bóg
kocha nas niezależnie od tego, czy w niego wierzymy, czy nie. Wygrać możemy
więc zawsze. Tak sobie myślę, że Bóg czasem wierzy w nas, nawet jeśli my nie
wierzymy, ale to już inna kwestia.
Inspirując
się Myślami Pascala i jego grą, ułożyłam
swój zakład. Zakład o miłość. Pascal miał swój zakład, a ja mam swój. Oto
zasady mojej gry. Jeżeli nie kochamy i nie jesteśmy kochani – przegrywamy
wszystko. Jeśli kochamy i jesteśmy kochani – wygrywamy i jeszcze do tego dostajemy wiele bonusów. A co jeśli kochamy i nie jesteśmy
kochani? Nie tracimy nic? Do pewnego stopnia.
A
jeśli kochamy i nie wiemy, tak jak niepewni bywamy istnienia Boga, czy jesteśmy
kochani? Też wygrywamy, bo sama miłość jest najwyższą nagrodą. Miłość
wszechogarniająca, uniwersalna jest miłością piękną, ale co zrobić z tą
miłością, gdy wyślemy ją do kosmosu, wszystkim potrzebujących, gdy nie mieści się
w torebce, ani w filiżankach, gdy wylewa się oknami i zalewa sąsiadów, gdy nie
pozwala spokojnie usiedzieć w miękkim fotelu i wyrywa się do tej jednej, jedynej…
osoby. Wtedy w mojej grze zakładam takie oto rozwiązanie: czyste karty i otwarte serce. Należy
zaryzykować wszystko, postawić na jedną kartę, wóz albo przewóz, kocham Cię i
już… wszystko jasne. Jeśli nie jesteśmy kochani, cieszmy się, że nic nie
straciliśmy, a i tak potrafimy kochać. Może się też okazać, że kocha nas już
ktoś, kogo my jeszcze nie kochamy, ale pokochać możemy w następnej rundzie gry.
Jak się okazuje istnieje nieskończona ilość możliwości w miłości.
A
jeśli okaże się, że kochamy i jednak jesteśmy kochani, to wygraliśmy tę grę.
Moje gratulacje! Tak więc, karty na stół. Kocham, kocham, kocham. I kocham to,
że kocham. A tego to już nawet sam Pascal nie przewidział.


