Uwielbiam akt twórczy! Mam całe
pudła zapisków, starych pamiętników, niedokończonych wierszy, z których nikt
nie da mi już rozgrzeszenia. Uwielbiam moment, kiedy napada mnie wena, szukam
wtedy jak z zapaloną głową i duszą na ramieniu zarazem - od ręki czegoś do
pisania i mażę niewyraźnie, w szale twórczym. Gdzie tylko popadnie - na kolejnym
kuponie totolotka na chybił – na szczęście – nie trafił, na chusteczce
higienicznej, szminką na lustrze, a jakże! A jak nie zdążę, to łapię dziada za
ogon i myśl tę zapisuję od końca do początku. Choćby skojarzenie, myśl tę ulotną
staram się uchwycić naprędce. Nie zawsze się udaje. Za to udaje się skutecznie
Loesje. A jak taki akt twórczy przebiega w jej przypadku? Jak się okazuje to
ciężka, grupowa praca, a rezultaty bywają różne.
Jakiś
czas temu widząc mądre myśli Loesje, sądziłam, iż jest to odkryty na nowo,
zapomniany poeta szwedzki lub arabski. Może nowy Rumi mój ukochany. Bo cóż
można pomyśleć, widząc piękną, ozłoconą myśl jak ta właśnie:
A
to wcale nie nowy Rumi, lecz Loesje - międzynarodowa organizacja promująca
wolność słowa. Trąci filozofią, poezją, ale na pewno nie myszką. A że ja tam
uwielbiam realizm magiczny, tajemnice, niedopowiedzenia - szczególnie w
literaturze - wolę przedstawić Wam inną historię Loesje. To pewna holenderska
dziewczynka, która wymyśla krótkie teksty
i wypuszcza je w przestrzeń miasta. Wielu miast. Całego świata. Urodziła
się w 1983 r. w Arnhem i wcale się nie starzeje. W Polsce nazwalibyśmy ją
Lusią. I tak nasza Lusia tworzy cały czas zwięzłe teksty, bawi się
skojarzeniami, uprawia gry słowne, nie jest dosłowna, o nie!

Nasza
Lusia nie uznaje interpunkcji, a swoje myśli zapisuje wielkimi literami. Z dziewczęcym wdziękiem wypuszcza w przestrzeń miejską teksty przewrotne, niosące
pozytywne przesłanie i mające wiele znaczeń. Nikogo nie obraża, a inspiruje,
nie moralizując przy tym. Jeśli jej teksty krytykują, to jedynie wszelką
krytykę. W wielkim lusiowym skrócie, jeśli ktoś chciałby pójść w jej ślady, powinien
stworzyć tekst uniwersalny, zrozumiały – taki, który miałby to coś. Czy nasze teksty po warsztatach
Loesje miały owe to coś, nie byliśmy
po całym dniu pracy do końca pewni. Nie
wiemy, jak robi to sama Lusia – to wszak jej tajemnica. Natomiast my,
warsztatowicze, pasjonaci, pisarze, piszący, popisujący i parający się słowem,
zaczęliśmy od rozgrzewki skojarzeniowo – słownej, tworzenia abstrakcyjnych
definicji. Następnie wybraliśmy kilkanaście tematów, które są nam bliskie lub o
których chcielibyśmy pisać. I tak pojawiły się m.in. problem hałasu w mieście, sposoby
na odnalezienie szczęścia, sztuka miejska, upadek Erosa w relacjach.

Wtedy
już mogła posypać się owa lawina pomysłów, skojarzeń, wolnych myśli, gier
słownych do wybranych tematów. Teksty, które zostały wybrane przez większość
grupy trafiły do pierwszej redakcji, czyli do wspólnej dyskusji. I tu najbardziej
zapalały mi się synapsy w głowie, że aż prostowały się loki me. Ucieszył mnie
fakt, że większość redagowanych tekstów było anonimowego mojego autorstwa, z
drugiej jednak strony bardziej zaczęły one przypominać teksty z memów
Marty Frej, niż Loesje. Jak to się naprawdę robi, wie może tylko Lusia i
strzeże swojego sekretu. Tylko jej teksty mają owe to coś. Będę jednak próbować dalej, a jakże! A nuż znajdę Coś innego,
hej!

Nasze
wspólnie stworzone teksty, z tego co donoszą mi maile, przeszły już kolejne
redakcje, zmieniły całkiem swoje kształty – ostatecznie powędrują do Warszawy i
tam zatwierdzi je redakcja końcowa, a może i sama Lusia. Tak więc moi drodzy –
wszyscy jesteśmy albo możemy być Loesje – Lusią – osobami o otwartych sercach i umysłach. Do dzieła! I w miasto!
Zdjęcia
wykonane przez JerBa Studio podczas Warsztatów
kreatywnego pisania z Loesje w ramach projektu DO SZTUKI GOTOWI START!,
Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, 27 czerwca 2015 r.
Więcej
o Loesje:
PS.
Lusia opolska ma jeszcze mały appendix dla pasjonatów antycznych klimatów
greckich: